Śmierć i odejście każdego człowieka jest przedwczesna, nieoczekiwana; sprawia ból i wywołuje żal najbliższych oraz szczerych przyjaciół, zadumę nad majestatem śmierci u innych. Najdotkliwiej dotyka to kręgu osób najbliższych – rodziców, dzieci i dalszych krewnych. Są jednak takie odejścia, które wywołują smutek także w tzw. szerszych lub szerokich kręgach społecznych. Na przełomie lat 2022/2023 Złotoryję dotknęły trzy takie przypadki. Osoby, które wtedy odeszły należały nie tylko do ich rodzin, lecz były „własnością społeczną” lokalnego społeczeństwa. Tak można mówić (w chronologii) o Marii Michler (24 XII 2022), Leonie Mamczurze (20 I 2023) i Anieli Lasoń (30 I 2023).

1941-2022

SÓL ŚWIATŁO PIEŚŃ

„Gazeta Złotoryjska” oraz „Echo Złotoryi” bez skrótów przekazały słowa pożegnania, wygłoszone w dniu pogrzebu (30 XII 2022) przez byłą dyrektorkę „Trójki” Barbarę Górzańską. Kiedy w pierwszym dniu Świąt rano wybitna dyrektorka tej szkoły oświadczyła mi, że „chce Marylkę pożegnać”, był to od 15. godzin pierwszy kojący głos i za to jestem ja i rodzina głęboko wdzięczni (nie było poszukiwania „czy i kto zabierze głos”). Pani dyrektor Barbara Górzańska naszego Kochanego Maluszka z wnikliwością przedstawiła jako nauczycielkę, wychowawczynię, szefową, związkowca, społecznika. Mój głos nie jest więc uzupełnieniem, bo Pani Dyrektor coś istotnego ominęła. Nie, to głos z wnętrza potrzeby moich córek, wnuków i mojego. Uznajemy to za potrzebne, bo Marylka zawsze skromnie stała na uboczu, wręcz zabraniała o sobie mówić. Stąd to swoiste i może niezwyczajne post scriptum.

Marylka była solą, światłem świata i pieśnią naszej rodziny. Sól wydobywa z potrawy właściwy smak, choć jest niewidoczna. Tak nasz Maluszek będąc niezauważonym potrafił wydobyć z nas oddzielnie i wszystkich razem istotę naszej rodzinnej wspólnoty. Musimy teraz zapytać siebie samych, czy i czym da się tę naszą sól zastąpić? Nie ma takiej możliwości.

Była światłem naszego rodzinnego świata, choć z reguły nie dostrzegaliśmy, kto to światło zapala. Stwierdzaliśmy z zadowoleniem, że jest światło, że jest jasno. Na długo straciliśmy smak i długo błądzić będziemy w ciemności.

Za K. I. Gałczyńskim mogę powtórzyć, że była „pieśnią mojej drogi”. Była dla nas ścieżką dźwiękową miłości, przywiązania, troski, najlepszych cnót postępowania. Teraz, dopiero teraz (!), dostrzegamy to w brutalnej pełni i ostrości.

Nie wybieramy sobie czasu, w którym żyjemy, lecz możemy wybrać sposób w jaki w tym czasie żyjemy. Marylka zawsze siebie stawiała w cieniu mojej działalności np. zawodowej. Kiedy przenosiliśmy się do Złotoryi, wcześniej pracowała w renomowanym Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Praszce i Technikum Budowlanym w Wieruszowie, a w Złotoryi „odstąpiła” mi LO, zaś sama poszła do SP nr 2. Co więcej, nie chciała zaczynać tam od urlopu macierzyńskiego (zostało jeszcze 5 tygodni!) i w dniu 1 IX 1966 r. rozpoczęła pracę (ówczesny dyrektor nie powinien się był na to zgodzić).

Ustawiała się też w cieniu mojej działalności np. w TMZZ. Zawsze była pierwszym czytelnikiem, recenzentem i korektorem wszystkich moich tekstów jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek się ukazały. Oficjalnie jej imię i nazwisko ukazało się w naszym wspólnym wydawnictwie („Złotoryjanie”) jednym z najważniejszych w „bibliotece TMZZ”, ale akurat tej pozycji organizatorzy nie uwzględnili na wystawie (2022) z okazji 35-lecia stowarzyszenia. Oglądała tę wystawę. Zbierała materiały na temat osadników w Złotoryi; pewnie ktoś to kiedyś opracuje i wykorzysta.

Nie dotarło do powszechnej wiadomości, że tzw. Osiedlu Krzywoustego, nazwy ulicom nadało Koło Młodzieżowe TMZZ przy „Trójce”, kierowane przez Marylkę (nazwy nawiązywały do historycznego podziału Polski na dzielnice przez Bolesława Krzywoustego). To samo koło praktycznie wytyczyło w latach 1998-99 przebieg Ścieżki św. Jadwigi między Złotoryją, a Wzgórzem Zamkowym w Rokitnicy.

Kiedy powstał Chór ZNP (tzw. Chór Francuza 1968) Marylka miała lepsze „papiery”, (była chórzystką słynnego chóru Możdżana w SP nr 1), aby w nim uczestniczyć, ale mieliśmy dwie malutkie córki i zadecydowała, że „ja mam pośpiewać, a ona zajmie się dziećmi”. Wiele moich aktywności nie byłbym w stanie podjąć i rozwinąć, gdyby nie pomoc Marylki. Ofiarnie włączyła się do organizacji Klubu Nauczyciela (1976) i współorganizowania jego działalności.

Swoją dobrocią i serdecznością potrafiła dotrzeć i „łamać” nawet tych najtrudniejszych w ławce szkolnej. I oni potem, czasem na „ławeczkach” nie odwracali się na jej widok – przeciwnie „ujawniali się”, chcieli rozmawiać. Kogo uczniowie i koleżanki w szkole mogą nazywać „Rybcia” lub „Rybeńka”, jeśli nie darzą go sympatią?

Zniewalająca była jej stała gotowość brania niezasłużonej winy na siebie. W sytuacjach zupełnie jasnych brzmiało to: „Co ja źle zrobiłam?” Kto teraz będzie brał winę na siebie? Nie nakładała maski dobroci, serdeczności, szczodrości – ona po prostu taka była. Nikt z takim oddaniem, czułością i miłością nie potrafił mówić o swoich córkach, wnukach i ich przytulać. Prawnuki tego nie zapamiętają, może przeczytają lub posłuchają opowieści o Maluszku?

Kiedy nastały dla niej dwa bardzo trudne lata nie przyznawała się do słabości, ani do bólu. Niezmiernie trudno było nam patrzeć, jak z dziewczęcym zawstydzeniem ukrywa swój ból i fakt, że organizm czasem, a później przeważnie, nie chce słuchać. Dla tak wysoce estetycznej i uporządkowanej osoby był to dodatkowy ból, może największy, bo psychiczny. Ale była to jej świadoma autonomiczna decyzja: szpital w Opolu i operacja czekały od dwóch lat, lecz decyzja była ostateczna i niepodważalna – żadnego szpitala, operacji, lekarza i leczenia, „bo to i tak nic nie da”. Dopiero godzinę „przed” usłyszeliśmy, że „boli”. Wiedzieliśmy, co robić. Czy jednak plaster zdążył jeszcze zadziałać? Heroicznie cierpiała i cicho odeszła. Obejmowaliśmy się i patrzyliśmy na siebie, aż ze zgrozą stwierdzam, że mnie już nie trzyma, że patrzy, ale już nie na mnie! Córka z wnukiem kończyli przygotowywać wieczerzę wigilijną, do której Maluszek już z nami nie zasiadł, ani my z nikim! Zamiast wędrowca przyszedł lekarz…, aby stwierdzić ustanie akcji serca.

W Opolu (1959) poznałem drobną radosną, ale nie rozwydrzoną dziewczynę, której wyróżnikiem w kontraście do sylwetki były ogromne oczy i długie (wówczas) do pasa włosy. Kiedy już byliśmy razem i zostaliśmy szczęśliwymi rodzicami okazało się, że ta drobna postać skrywa w sobie coś jeszcze większego – ogromne serce, ofiarne bez granic, w każdej chwili do przyjścia komuś z pomocą. Z tej krynicy obfitości dobra czerpała cała rodzina, także ja, choć pewnie właśnie ja w najmniejszym stopniu potrafiłem się jej za tę dobroć odwdzięczyć, a nawet dodatkowo sprawiłem nieraz ból. A ona zawsze stała przy mnie i przy rodzinie. Jak opoka! I teraz to serce stanęło – 24 grudnia 2022 r. o 18:45. I teraz my, ja –możemy powtarzać za C.K. Norwidem: „Jednego serca trzeba mi… na ziemi; co by miłością przy mnie zadrżało…”. Nie zadrży! Wdzięczny jestem za wszelkie kondolencje i słowa pocieszenia, że już jest teraz „w cichej krainie, gdzie ból nie sięga i łza nie płynie”. Wszyscy jednak straciliśmy wspaniałego, dobrego człowieka, miasto wartościową obywatelkę, a ja towarzyszkę życia. Na jaką ja nie zasługiwałem. „Mamy siebie…, dopóki w sercu mimo ran, nie zabraknie tchu…”. Byliśmy ze sobą 60 lat – 58 małżeńskich plus dwa studenckie; złożyłoby się to na diamentowe gody. Byliśmy małżeństwem mieszanym, śląsko – kresowym, ale nigdy problemy tożsamościowe nie były problemem – co najwyżej podstawą do żartów o hanysach i tajojkach. Na jednym z grobów na złotoryjskim cmentarzu znalazłem głęboką sentencję: Poza czasem Poza śmiercią Jest miłość.

Rzadko do siebie pisaliśmy, bo zawsze byliśmy razem. Wśród pamiątek dzieci i wnuki zachowają być może maleńką kolorową karteczkę z początku grudnia 2022 r. Wychodząc na poranne zakupy zostawiłem kartkę z informacją co kupię i kiedy wrócę (stały rytuał). Kiedy wróciłem zastałem maleńką karteczkę: „Kocham Cię”. Dopisałem: „Ja też” i poszedłem po następne zakupy. Wyliczyłem teraz: od tego czasu zostały nam trzy tygodnie – kto to wiedział? Ks. J. Twardowski w swoich przepięknych wierszach zawarł też ostrzeżenie: „Nie myśl, że czas masz…”. Że zapytasz, powiesz, zrobisz, przeprosisz… Najwyższy Sędzia wobec mojego Maluszka wystarczy, żeby był sprawiedliwy – nie musi być miłosierny. Ja, żeby ten Sędzia umożliwił mi kiedyś spotkanie z Maluszkiem w krainie wiecznej, będę potrzebował jego miłosierdzia, bo jeśli będzie tylko sprawiedliwy…

Bardzo trafnie i nad wyraz właściwie o. proboszcz Bogdan Koczor wybrał myśl Horacego: „Non omnis moriar” jako motto homilii. Bo Marylka, nasz ukochany Maluszek istotnie nie całkiem odeszła. Że została z nami i w nas – to oczywiste. Ale została też w wielu działaniach, o których zabiegany złotoryjanin nie wiedział lub już zapomniał.

Codzienne patrzę na tabliczkę na grobie rodzinnym: „Michler Maria…” i zadaję sobie pytanie: O co chodzi, dlaczego tu, tu! jest taka tabliczka? Dostrzegam jednak i inne imiona Maluszkowi bliskie: matka Helena, ojciec Bronisław, babcia Maria, po której nosi imię – i to przywraca mi orientację i nadzieję, iż bardziej kochanych i kochających osób tak bliziutko i na tak długo nie mogłaby zgromadzić obok siebie, gdyby pozostała z nami. A postałaby, gdyby miłość i łzy mogły ją zatrzymać. Ja teraz nie boję się już niczego. Każde pożegnanie kończę prośbą o przywołanie mnie do siebie i zwrotem „do zobaczenia!”.

Wzbudzający nadzieję jest dialog w filmie „Szczęśliwy człowiek” między księdzem a młodym mężczyzną, który pyta:

  • Czy informować śmiertelnie chorą matkę o jej stanie i być przy niej do końca?

Ksiądz dłuższy czas milczy i odpowiada pytaniem czy chciałby być przy narodzinach swojego dziecka?

  • Tak! – odpowiada zdecydowanie mężczyzna.
  • To będzie pan przy narodzinach swojej matki.

Curriculum Vitae

  • 5 X 1941 Kułaczkowce: W tej małej kresowej wiosce w pow. Kołomyja, woj. Stanisławów (dziś Iwanofrankiwsk) z ojca Bronisława Koszałkowskiego i Heleny z d. Bojczuk urodziła się Maria Koszałkowska.
  • Przełom 1941/42: Dotąd dobre stosunki między Polakami a Ukraińcami na Kresach (jeszcze na długo przed Wołyniem) ulegają pogorszeniu i pewien przychylny rodzinie Ukrainiec ostrzega Bronisława, że szykuje się rozprawa z Polakami i radzi mu, aby z rodziną opuścił Kresy i udał się do Polski za Bugiem. Helena i Bronisław podjęli mądrą i odważną decyzję opuszczając Kresy. Kilkumiesięczną Marysię w ciężki mróz opatulili we wszystkie możliwe pieluchy i zimą 1942 r. znaleźli się w Brzeziu Szlacheckim pod Krakowem.
  • Po Konferencji Poczdamskiej z falą innych Kresowian ruszyli na tzw. Ziemie Odzyskane i na przełomie 1946/47 znaleźli się w Złotoryi. Mała Marysia swoimi pięknymi dużymi oczami nie widziała więc na Kresach „najpiękniejszych na świecie kwiatów”, o których całe życie opowiadała jej matka, ale „za to” dokładnie słyszała docierający do Brzezia hejnał z wieży Kościoła Mariackiego.
  • Sprytniejsi i obrotniejsi zajmowali w Złotoryi wille lub mieszkania prawie kompletnie urządzone. Rodzice Marysi do takich nie należeli. Nie mieli charakteru zdobywców i mieszkali w przydzielonym im skromnym mieszkaniu przy ul. Staromiejskiej (w 1965 r. wyburzono tu ostatni budynek i dziś istnieje ona praktycznie z nazwy z placem targowym i jednym blokiem mieszkalno – użytkowym).
  • 1 IX 1948: Marysia rozpoczyna naukę w SP nr 1; jest wzorową uczennicą – nauczyciel matematyki uważa, że ma talent matematyczny; należy do ZHP; jest członkiem bardzo dobrego chóru prowadzonego przez S. Możdżana.
  • 1 IX 1955: Kolejny etap edukacji to złotoryjski ogólniak; tu ugruntowują się jej zainteresowania humanistyczne, a konkretnie historyczne. Po maturze zdaje egzamin wstępny do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu na historię – Wydział Filologiczno – Historyczny.
  • 1 X 1959: Inauguracja roku akademickiego 1959/60; tu po raz pierwszy dostrzegam drobną, ale rzucającą się w oczy dziewczynę o ładnych dużych oczach i długich do pasa włosach; koledzy od razu nadają jej imię „Mary”; jest bardzo lubiana – nigdy nie jest sama; ostatnie dwa lata akademickie jesteśmy razem.
  • Czerwiec 1964: Po 5-letnich studiach dwoje historyków nie może znaleźć pracy w jednej szkole, ani w tej samej miejscowości; najkorzystniejsza jest oferta KO i W w Łodzi: praca w dwóch niedaleko położonych od siebie miejscowościach – Praszka i Wieruszów (kilka osób z roku poszło do MO).
  • 1 IX 1964: Marylka rozpoczyna pracę w renomowanym Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Praszce, ja w LO w Wieruszowie.
  • Czerwiec/lipiec 1965: Pobieramy się: 5VI ślub cywilny w USC w Praszce, 17 VII ślub kościelny w Kościele św. Jadwigi w Złotoryi.
  • Wrzesień 1965 r.: Marylka rozpoczyna pacę w Technikum Budowlanym w Wieruszowie, ja pozostaję w LO; nie mamy mieszkania, ale władze obiecują nam przydział.
  • Marylka jest w ciąży – 10 czerwca 1966 r. w szpitalu w Kępnie w wielkich męczarniach po porodzie kleszczowym rodzi córkę Magdalenę (lekarz powinien był zaordynować cesarskie cięcie).
  • Wakacje 1966 r.: Władze Wieruszowa przyznają nam mieszkanie, na które się nie zgadzamy; składamy podanie do KO i W we Wrocławiu skąd otrzymujemy propozycję pracy w Złotoryi, co jest dla nas korzystne – nadal mieszkają tu rodzice Maryli; rozmowy w złotoryjskim Wydziale Oświaty kończą się ustaleniami, że Marylka „odstępuje” mi LO (w Praszce i Wieruszowie pracowała w Technikach), a sama pójdzie do SP nr 2 – zrezygnowała nawet z 5. tygodni urlopu macierzyńskiego (co było niezgodne z prawem ze strony pracodawcy), żeby nie komplikować sprawy w szkole.
  • 1 IX 1969 r.: Marylka przenosi się do Szkoły Pomnika Tysiąclecia – do „Trójki”.
  • W SP nr 3 Marylka jest nauczycielem, nauczycielem metodykiem na duży powiat (z Chojnowem i Wojcieszowem) wychowawczynią, wicedyrektorem (B. Górzańskiej i Z. Wróblewskiego), prezesem Ogniska ZNP.
  • Po 30. latach pracy przechodzi na emeryturę, ale dwa lata pracuje tu nadal
  • 1 IX 1997 r.: Przyjmuje propozycję pracy ze strony kierownictwa Dwujęzycznego Gimnazjum Społecznego i Społecznej Szkoły Podstawowej. Marylka pracuje tu (i ja) ofiarnie do momentu ujawnienia nieuczciwych i prawdopodobnie niezgodnych z prawem na pograniczu kryminalnym stosowanych przez kierownictwo praktyk finansowych (to doprowadziło do upadku bardzo potrzebnej placówki oświatowo – wychowawczej i zniweczyło wartościową pracę wielu autentycznie zaangażowanych nauczycieli).
  • Od momentu powstania TMZZ (1987) jest jego członkinią i cały czas wspiera go w jego działaniach, wielokrotnie sama je inicjując. Prowadziła w „Trójce” bardzo aktywne Koło Młodzieżowe TMZZ.

Alfred Michler
z córkami
Magdaleną i Anną