895 KILOMETRÓW DO ŻYCIA 

Oczywiście jest to zbyt proste, niemal prostackie uproszczenie. Życia nie przeżywa się w kilometrach i żadnych innych fizycznych jednostkach miary. Podana w tytule liczba kilometrów to trasa, którą mój Maluszek, moja żona Maria Koszałkowska, przebyła jako niemowlę od Kułaczkowiec w powiecie Kołomyja (w województwie Stanisławów, obecnie Iwanofrankiwsk), poprzez Brzezie pod Krakowem do dolnośląskiej Złotoryi (wówczas Złotej Góry). Ale mogło tych kilometrów nie być, mogło też nie być tego życia…

Jest przełom roku 1941/42. II wojna na wschodzie rozgorzała w pełni, ciężki mróz. Dobre dotąd stosunki między Polakami a Ukraińcami w tej części II Rzeczypospolitej, tzw. Zachodniej Ukrainie, zaczynają przybierać inne formy (choć do Wołynia jeszcze daleko). Zaprzyjaźniony z Koszałkowskimi sąsiad Ukrainiec mówi do mojego przyszłego teścia: Bronek, źle zaczyna się dziać. Jeżeli możesz zabieraj rodzinę i przenoś się do Polski (czyli na zachód od Bugu). Co mieli począć Koszałkowscy z dopiero co narodzoną córeczką? Uznaję ich mądrość i odwagę! W trzaskający mróz 1942 r. opatulili dziecię w co tylko się dało i ruszyli na zachód („do Polski”). Nikt z obecnie żyjących w rodzinie nie zapamiętał, dlaczego wysiedli w Brzeziu pod Krakowem (gm. Zabierzów). Tu w trójkę przeżyli do końca wojny, a kiedy po jej zakończeniu „ruszyli na zachód osadnicy” też i oni poszli w tym kierunku i dotarli do Złotej Góry (już nie do Goldbergu, ale jeszcze nie do Złotoryi).

Nie jest mi znany zasięg wczesnego ostrzegania rodzin polskich przez ukraińskie. Mogę natomiast twierdzić, że przypadek mojej rodziny nie był odosobniony, skoro w niewielkiej Złotoryi osiedliła się inna rodzina, również z powiatu Kołomyja, którą także ostrzegł Ukrainiec. Ale ta rodzina trafiła do Złotej Góry „zdekompletowana”, gdyż ojciec mojego rozmówcy nie dał wiary słowom Ukraińca i niebawem on sam, jako czteroletni chłopiec, przez szparę jakiejś kryjówki był świadkiem brutalnej śmierci swoich rodziców.

DLACZEGO JA NIE ZOSTAŁEM WYSIEDLONY?

Gdyby po II wojnie mój życiorys przebiegał zgodnie z ustaleniami Wielkiej Trójki oraz decyzją władz polskich, nie miałbym „prawa” spotkać się z moją żoną Kresowianką Marią. Kiedy Koszałkowscy z Brzezia wybierali się na Dolny Śląsk, mnie jako rodowitego, wykopaliskowego Ślązaka miało na Śląsku już nie być, ponieważ zasadniczo przed nadejściem tu Kresowian, Ślązaków ( Pomorzan, Mazurów) należało wysiedlić. I generalnie tak się działo. Dlaczego więc jestem?!

Miałem wtedy 4 lata (a więc mentalnie w czasie rzeczywistym tego oczywiście nie pojmowałem), kiedy do mojego Brożca pod Opolem weszło około 300. Kresowian. Ale brożczanie (i inni parafianie) odmówili i nie chcieli opuścić swoich odwiecznych małych ojczyzn i siedzib. Złożyli się na trzyosobową delegację, która udała się do ówczesnego wojewody śląsko – dąbrowskiego Aleksandra Zawadzkiego. Porozumieli się bez trudności, ponieważ Górnoślązacy mimo 700-letniej separacji od państwowości polskiej zachowali w mowie język w postaci gwary śląskiej (tego obecny naczelnik Polski oczywiście nie wie; zresztą polski maturzysta normalnie wychodzi z wiedzą, że Śląsk był „także” pod zaborem; a więc „tylko” 123 lata, czyli zaledwie 4 pokolenia, jak np. Wielkopolska; o „Kresach Zachodnich” też raczej nic nie wiedzą). Aleksander Zawadzki za właściwszego do załatwienia tej sprawy słusznie uznał swojego zastępcę, wicewojewodę Jerzego Ziętka - uczestnika powstań śląskich (jego krewny – Henryk – w latach 70. XX w. był burmistrzem Złotoryi); kilku brożczan pracowało w śląskich grubach. Decyzja tych obu zadecydowała o tym, że brożczanie (i ja) pozostali na swojej ojcowiźnie, a 300. Kresowian, z którymi przez czas jakiś współmieszkali, wyposażyli na dalszą drogę „na zachód” (m.in. w rejon powiatu złotoryjskiego). Ale już ten krótki czas wystarczył do zawiązania bliskich kontaktów – jedna z Kresowych rodzin w Brożcu pozostała, a jej przedstawiciel (Jan Dobrowolski) ożenił się z moją ciocią, zarazem chrzestną. A więc moje małżeństwo z Kresowianką było drugim w rodzinie (nie ostatnim) mariażem śląsko-kresowym. Do szkoły w Brożcu skierowano też nauczycieli z Kresów. Wszyscy uczniowie (sami Ślązacy) bardzo dobrze zachowali ich w swojej pamięci. Do nich należała m.in. „Pani Zosia” – Zofia Paczosa, której uczniem był także opolski arcybiskup senior Alfons Nossol, który do końca jej życia „doglądał” Panią Zosię w Kujawach. Ja zaś do dziś pamiętam Annę Kowalską, która na lekcji historii w sposób tak żywy i barwny przedstawiła ślub Jagiełły z Jadwigą, że… być może z tego powodu ukończyłem historię na opolskiej Alma Mater (1964). 

Już w Złotoryi matka mojej żony bardzo często wspominała (szczególnie wiosną): Marylko, gdybyś ty widziała te kwiaty; tak pięknych nie ma na całym świecie. I Marylka rzeczywiście tych kwiatów nie oglądała (na szczęście!), ale „w zamian” mogła oglądać Złotoryję – najstarsze miasto w Polsce, Opole…, tulić prawnuki: Kubusia i Ludwisia (Filipek spóźnił się o miesiąc, bo ona sama się „pospieszyła”…).

Ja nie mam dziś żadnych wątpliwości, gdyby ówczesne władze (1945-46) Górnego Śląska stanowiły osoby o tak nacjonalistycznym (nie powstydziłyby się tego stylu nawet towarzysz Wiesław) zabarwieniu jak np. obecny szef PiS, mieszkańcy co najmniej kilku opolskich wiosek i ja żyliby dziś nad Renem, a nie nad Odrą, bo przecież „śląskość to opcja niemiecka”. Nie byłoby mnie ani Marii Koszałkowskiej, ani Anny Agnieszki Królikowskiej, nie byłoby opolskiej historii…

1400 KILOMETRÓW DO NORMALNOŚCI

POŁTAWIANIN NA OPOLSZCZYŹNIE

Migracja ludności ukraińskiej do Polski to nie tylko skutek zbrojnej napaści putinowskiej Rosji na Ukrainę, choć ta fala przypływu jest najintensywniejsza (liczona w milionach osób). Już przed 2013 rokiem Ukraińcy powołując się na polskie pochodzenie swoich przodków lub po prostu powodowani chęcią poprawy swojego życia emigrowali do normalnego kraju za jaki uznawali Polskę.

Z takich powodów znalazł się w Polsce, a konkretnie na Opolszczyźnie, urodzony w Połtawie (historyczne miasto znane ze zwycięstwa cara Piotra I nad Szwedami w r. 1709) Jurij Gładyr. Jako wysokiej klasy siatkarz znalazł gniazdo rodzinne w Kędzierzynie-Koźlu oraz w klubie ZAKSA, w którym osiągnął wybitne wyniki. Przez 5 lat ubiegał się o przyznanie obywatelstwa polskiego. I być może czekałby jeszcze dłużej, ale w roku 2012 dyrektorem Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim była złotoryjanka, absolwentka WSP Opole (1995) moja córka Anna Agnieszka – po mężu Królikowska. Zajęła się sprawą rzetelnie i w styczniu 2013 r. Jurij formalnie został obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej. Dzięki temu wzrosła nie tylko przeciętna wzrostu na Opolszczyźnie i w klubie. Na zdjęciu widzimy przystojnego i spokojnego mężczyznę, ale jako niegdyś czynnie uprawiający sport (np. w studenckich czasach WSP), a obecnie zwolennik sportu i kibic ZAKS-y, chciałbym dodać, że Jurij to niezwykle waleczny środkowy i dobrze jest dla przeciwników, że oddziela ich od niego siatka i nie muszą z nim rywalizować w grze kontaktowej… Tak sobie dziś puszczam wodze fantazji: czy córka Ania odpłaciła Jurijowi za to, co 70 lat wcześniej anonimowy Ukrainiec uczynił jej matce i dziadkom – „dobro wraca”.

ZŁOTORYJANKA W OPOLU

Niedługo później dobrowolnie Gładyrowie przemieścili się do Jastrzębia - Zdroju, natomiast moja córka, już nie z własnej woli została wyproszona z gmachu Urzędu Wojewódzkiego. Nigdy nie była członkiem żadnej partii i żadnej sile wiodącej to nie przeszkadzało (ani SLD, ani PSL, ani PO), bo była dobrym urzędnikiem, dyrektorem, który awansował zaliczając po kolei wszystkie stopnie urzędnicze. Przestrzegała zasady etyki służby cywilnej, jednak z nastaniem PiS nic nie było brane pod uwagę - liczyła się przynależność, oczywiście do PiS, a takowej nie było, ani chęci zdobycia takiej legitymacji. Więc ani stanowiska, ani pracy też nie było…

Córka Anna i ja jesteśmy jedynymi w rodzinie (mam nadzieję), którzy z powodów politycznych (z pewnością nie merytorycznych) doznali gorzkiego smaku zwolnienia z pracy. Mnie dotknęło to w roku 2000, kiedy wymówiono mi pracę w wydziale promocji Urzędu Miejskiego w Złotoryi za rzekome germanofilstwo. Córkę spotkało to w roku 2016, ponieważ jako bezpartyjna nie stanęła w szeregu zwolenników zwycięskiej partii (PiS). Dzień 15 października 2023 r. (wybory parlamentarne) przyniósł zmianę w gmachu Opolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Nowa Wojewoda, zapewne wiedząc o zaletach i kwalifikacjach Anny Agnieszki Królikowskiej, zaproponowała jej stanowisko i funkcję wyższą od poprzedniej. Było się nad czym zastanawiać: czy stan zdrowia pozwoli, została babcią trzech wnuków… Bilans wskazał na to, że złotoryjanka od 1 II 2024 r. piastuje jedno z najwyższych stanowisk w województwie opolskim – jest Dyrektorem Generalnym Opolskiego Urzędu Wojewódzkiego.

Mnie cieszy to podwójnie: i jako ojca, i jako Ślązaka, ponieważ na i w mojej rodzinnej ziemi moje dziecko może wpływać na życie moich krajanów. Jestem przekonany, że jeśli starczy jej sił fizycznych to Opolszczyzna będzie mogła nucić: Na moim Śląsku, to żyć się chce…

Alfred Michler
28 II 2024
Złotoryja

  1. Fot. Połtawianin Jurij Gładyr z dyr. WSOiC OUW A.A. Królikowską (2013)
  2. Fot. A.A. Królikowska Dyrektor Generalny OUW (2024)