Pan Franciszek - tak w gronie TMZZ nazywaliśmy Franciszka Kostusia. Nie zdrobniale, nie z nazwiska lecz pełnym imieniem. W ten sposób wyrażaliśmy i szacunek do Niego ale i bliskość. Pan Franciszek nie był formalnie członkiem TMZZ; nie złożył deklaracji i nie nosił naszej legitymacji. Zagadnięty w tej sprawie odpowiedział, że ważniejsze od tego będzie to, jeśli będziemy mogli ze sobą współpracować. I tak właśnie było.  

  Był człowiekiem niezwyczajnie aktywnym. W uśpionym zazwyczaj środowisku wiejskim wyróżniał się pod tym względem znakomicie. Ale nie tylko w tym środowisku; do działalności o szerszym zakresie zawsze wnosił coś od siebie. Nie tylko w Prusicach zachowają go w dobrej pamięci jako niezapomnianego i niezastąpionego przewodniczącego Komitetu Rodzicielskiego. 

  Ukochał swoją drugą ojczyznę – Prusice i wiele dobrego dla niej uczynił, lecz w sercu nosił tę pierwszą – Biskowice na Kresach. Na Śląsku, w Prusicach, pojawił się dokładnie 12 kwietnia 1946 r. Przybył tu jako młody osadnik wojskowy. I tu pozostał. Założył rodzinę. I to w jego życiu było najważniejsze. Swoją wiarę, przywiązanie do zasad chrześcijaństwa, dokumentował nie tylko modlitwą, lecz swoje ideały „Wyznawał” w praktyce: kochał swoją rodzinę, swoje córki – był z nich dumny.
  Przed kilku laty dał się namówić do udziału w I konkursie literackim na temat Kresów Wschodnich. Niełatwo było go przekonać, gdyż uważał że 80-latkowi „ciężko już idzie pisanie”. Wystartował jednak i tak się „rozkręcił” iż odtąd(od 2002 r.) uczestniczył we wszystkich edycjach i zawsze w swojej kategorii wiekowej zajmował pierwsze miejsca. Chociaż nie o miejsce tu chodziło – wspomnienia Pana Franciszka to skarbnica wiedzy o Kresach. 
  Pan Franciszek mimo nienajlepszego już zdrowia, do końca swoich dni uczestniczył w życiu wsi. Mógł jako Polak i żołnierz nosić w sobie awersję do przedstawicieli narodu, którzy Polakowi zadali tak nieuleczalnie głębokie rany. I pewnie tak było. Lecz kiedy dwa lata temu do Prusic przyjechali Prausnitzerzy – wyszedł przed dom, aby się z nimi przywitać. I nie tylko – poczęstował ich swoimi wiśniami. Kiedy wyjaśniłem to siedzącemu na wózku inwalidzkim 90-letniemu Prausnitzerowi, ten długo nie mógł opanować swojego wzruszenia. Bo to był właśnie Pan Franciszek – On tak zrozumiał i pojmował głęboko chrześcijańskie orędzie biskupów polskich z 1965 r. 
  Pan Franciszek to też polemiczny temperament. Jeszcze na 6 tygodni przed śmiercią, kiedy w Prusicach sadziliśmy „dęby pokoju” – także z udziałem byłych mieszkańców, Pan Franciszek, choć już słaby, również uczestniczył w tym wydarzeniu w pełnym zakresie. I kiedy po ekumenicznej modlitwie o pokój w kościele i posadzeniu dębów spotkaliśmy się następnie w świetlicy, Pan Franciszek prawdopodobnie po raz ostatni wystąpił oficjalnie ( 15 VI 2008). Nigdy nie potrafił być tylko biernym słuchaczem lub uczestnikiem. Zabrał głos – barwnie i dynamicznie, polemicznie a ugodowo, bardzo spontanicznie ale i rozważnie, krytycznie ale nie małostkowo. Przypomniał o przewinach gości, lecz i nie odpuścił Rosjanom oraz aliantom, wypomniał polskie przywary i błędy. Bardzo się Pan Franciszek w trakcie tego wystąpienia spieszył – jakby się obawiał, iż nie zdoła go dokończyć. Dokończył i zebrał gromkie brawa. Nie dokończył udziału w kolejnej edycji konkursu o Kresach… zrobi to już na „drugim brzegu” – tam też są ciekawi jego wspomnień. 
  Pan Franciszek spoczął 9 sierpnia 2008 r. na wiejskim cmentarzu przykościelnym w Prusicach obok swojej matki.

  Ziemia przechowuje prochy – człowiek zachowuje pamięć. Jeśli choćby część osób z tych, które uczestniczyły w ostatniej drodze Pana Franciszka oraz Heńka (zarówno kościół św. Jadwigi w Prusicach jak i złotoryjski kościół św. Mikołaja były przepełnione) zachowało Ich w swojej wdzięcznej pamięci – to byłoby wspaniale. Obydwaj na to zasługują. Wiele dobrego uczynili dla Ziemi Złotoryjskiej, więc niechaj Im teraz ona lekka będzie. Cześć Ich pamięci!

Przyjaciele i znajomi z TMZZ