Brożecki Chór w Złotoryi

No i zjechały do dolnośląskiej Złotoryi moje hanysy z górnośląskiej Opolszczyzny. „Brosci chorus” to „brożecki chór”, który swoją nazwę wziął od najstarszej średniowiecznej osady (Brosci); czasowo byłoby to takie złotoryjskie Aurum. Głosi się, że Śląsk jest jeden, ale to taka trzecia wersja prawdy ks. J. Tischnera. W przeszłości (XVI w. do II wojny) – generalnie – prawie całkowicie protestancki i niemal zupełnie niemiecki Dolny Śląsk, różnił się zasadniczo od śląskiego (polsko-niemiecko-czeskiego) Górnego Śląska z jego dwujęzycznością i prawie zupełnym katolicyzmem. Górnośląskie hanysy to nie są „krzoki”, które można przesadzać, lecz „pnioki”, których z rodzimej ziemi nie sposób wyrwać; trwają na niej jak ów Ślimak na placówce (tylko o nich nikt nawet noweli nie napisał). Granice państwowe przelatywały nad ich głowami, a oni (np. wszyscy moi przodkowie) trwali „na swoim”. Tu były przed II wojną Kresy Zachodnie, bo tu dzięki tym pniokom najdalej na zachód sięgał język polski w jego śląskiej wersji – mimo upływu 700 lat!

Ta szczypta historii była niezbędna i oby jakoś dotarła do warszawki, na Żolibórz, do pałacu…, do specjalistów od „sortowania” ludzi i przydzielania ich do określonych „opcji”. „Divide et impera” (dziel i panuj); ta starożytna rzymska maksyma służy skutecznie niektórym politykom jeszcze dziś – niestety!

Jeżeli ktoś powie, że to wszystko już było, że to już nieaktualne, to proszę bardzo… Brożecki chór jest dwujęzyczny, a pieśni wykonuje w kilku językach. Ale uzgadniając program występu w Kościele Jadwiżańskim, o. Proboszcz i dyrygentka uznali, że wykonywane będą pieśni wyłącznie w języku polskim. Postąpili słusznie; z pewnością roztropnie. Lecz autocenzura jest gorsza od cenzury; są jeszcze w Złotoryi osoby, które mają „do powiedzenia” i które przed 20. laty spowodowały, iż zrezygnowano z moich „usług” w wydziale promocji Urzędu Miejskiego za rzekome germanofilskie nastawienie.

Pora na kilka słów o zespole. Chór z Brożca nie wyrósł na gołej skale lub ugorze; niezbędnym humusem była działalność organistów i śpiew wiernych, nie „mruczących”, lecz śpiewających pełną piersią, że aż mury drżą (np. przy Te Deum).Prawie w każdej istotnej sprawie rola jednostki jest nie do przecenienia – tacy ludzie widzą dalej i ostrzej, chcą mocniej od pozostałych. Taką postacią dla tego zespołu był (zmarł pół roku temu) Piotr Miczka – inicjator i organizator. Spiritus movens wielu fundamentalnych poczynań nie tylko jako wójt (Gminy Walce), ale także wykraczających poza obowiązki formalno – prawne; w pracy był cały czas albo służbowo albo społecznie. Charyzmatyczny Peter skrzyknął w roku 1991 jego i moich ziomków, łącznie ze swoją rodziną; na dyrygenckim stolcu posadził (do roboty!) swoją córkę Ewę, której pozostawił jednak tyle czasu, iż mogła wyjść za mąż i jest obecnie Ewą Magosz. I ta młoda dziewczyna idąc w jego ślady, polonistka, pociągnęła ten zespół i czyni to nadal w sposób i z efektem, których mogą pozazdrościć wytrawni „wyuczeni” dyrygenci. Nasuwa się tu nieodparcie pewna analogia do pierwszego dyrygenta „Bacalarusa”, matematyka Staszka Bąka, którego na festiwalu w Poznaniu konferansjer przedstawił jako „najlepszego dyrygenta wśród matematyków i najlepszego matematyka wśród dyrygentów”. Ewa jest polonistką, ale tę poznańską sentencję można śmiało sparafrazować i mówić o „najlepszej dyrygentce wśród polonistów i najlepszej polonistce wśród dyrygentów”. I jeszcze jedno porównanie chciałbym przywołać. „Brosci Chorus” Ewy wykonuje też bardzo poważne dzieła, a pierwsze nuty do takich podarował im po koncercie w Opolskiej Katedrze św. Krzyża ks. Georg Ratzinger, rodzony brat papieża Benedykta XVI (a ten jeszcze jako krd. Joseph Ratzinger na zaproszenie abp. A. Nossola i proboszcza H. Wollnego zwiedził Brożec i nasz kościół). „Bacalarusowi” zaś duże dzieło W. A. Mozarta – „Mszę koronacyjną” podarowali Goldbergerzy.

Bilans czasu na Złotoryję zespół miał już niewielki, gdyż przyjechał z występu w Wambierzycach i dlatego w Złotoryi dał się usłyszeć i zobaczyć tym razem tylko raz. W niedzielę 23 08 2020 r. na Mszy św. o godz. 1030, celebrowanej przez o. Proboszcza B. Koczora (z urodzenia raciborzanin), wszystkie pieśni wykonał melodyjnie i z wielka precyzją. Towarzyszyła temu radość i radosna powaga, należna wykonywanym utworom. Nagrodą był aplauz i serdeczne przyjęcie słuchaczy – a złotoryjanie znają się na pieśni chóralnej. Odczułem powiew mojego annogórskiego wiatru i szumu Odry. W sposób szczególny docierało to – myślę, że nie tylko do mnie – w trakcie wykonywania hymnu annogórskiego, który od stuleci na pielgrzymkowej Górze św. Anny był wykonywany w języku ich serca przez Ślązaków, Niemców, Czechów. Jego brzmienie i treść utrwaliła mi babcia Florentyna, która nie tylko codziennie odmawiała Anioł Pański, ale też codziennie śpiewem modliła się do św. Anny – przytoczę fragment:

Ja sobie wybrałam na obronę, babkę Chrystusa Pana Świętą Annę /…./
Refren:
Niech się , co chce ze mną dzieje, w tobie Święta Anno mam nadzieję.


O. Proboszcz i ja śpiewaliśmy razem z chórem. Przesuwających się obrazów z mojego dzieciństwa i młodości nie były mi w stanie przesłonić cisnące się łzy serdecznego wzruszenia… nie boję się i nie wstydzę takiego sentymentalizmu.

Po Mszy o. Proboszcz zaprosił chór oraz jego Fan-Club (sporo młodego narybku!) na kawowe spotkanie. Wzięła w nim również udział Teresa Kopczak, emerytowana profesorka „ogólniaka”, znana złotoryjanom także z tego, że z ok. 20 misteriów, które przygotowała wspólnie z „Agatami Jadwiżańskimi”, jedno było poświęcone historycznej i religijnej roli Góry św. Anny.

Swoje artystyczne tournee do kilku ważnych ośrodków w Austrii, Niemczech, Czechach oraz w Polsce „Brosci Chorus” wzbogacił o pobyt w najstarszym mieście w Polsce. Nie wszystko zdołaliśmy zwiedzić, ale moi ziomkowie pewnie tu jeszcze zawitają. Przyjechali z krainy, której mieszkańcom od wieków wpajano obowiązek, czystość, porządek – „Ordnung muß sein!” I tego drylu pruskiego trzymają się do dziś. Chodząc ulicami Złotoryi z pewnym zdziwieniem stwierdzili, że także na Dolnym Śląsku może być „ładnie i porządnie”. I jeszcze jedno pozytywne zaskoczenie: moi światowi przecież ziomkowie dowiedzieli się, że stojąc przed pomnikiem V. Trozendorfa mają przed sobą postać niemieckiego Ślązaka, „heretyka”, wybitnego protestanta, a jego popiersie (z maja 1995 r.!) stoi zaledwie 3m od największej świątyni katolickiej w mieście. To ewenement i pewnie rekord świata, ale przede wszystkim przykład i dowód ekumenicznej otwartości i tolerancji współczesnej Złotoryi. I choć surowe oblicze największego złotoryjanina nie wszystkim jest „miłe”, to pomnik nigdy nie był zbezczeszczony. Wstydziłem się natomiast przyznać przed moimi krajanami, iż nasza Ścieżka św. Jadwigi, pierwsza w Polsce i najbogatsza, jest w katolickiej dziś Złotoryi systematycznie niszczona. Na skwerze 7. mieszczan zadumali się nad trwaniem Śpiewów Bożonarodzeniowych (od 1553), które niegdyś spajały i umacniały Heimat Goldbergerów, a dziś wspólnotę złotoryjan. Te impresje z satysfakcją kieruję do ojców miasta – obecnych i poprzednich. Taka ocena to trampolina do utrzymania kontaktów z tym zespołem – dla mnie, szczególnie wskutek braku „Bacalarusa” stanowiłoby to spełnienie wewnętrznego pragnienia.

A na dziś pozostaje mi wielka satysfakcja, że moi krajanie pokazali Złotoryi JASNE, OTWARTE OBLICZE LUDZI ORAZ KULTURY ZIEMI OPOLSKIEJ – moich rodzinnych stron – mojej mickiewiczowskiej Litwy.

Alfred Michler
23 VIII 2020

 

Wieża kościoła w Brożcu.

 

Kościół św. Jadwigi w Złotoryi

 

Wejście do klasztoru;
(o franciszkanach w Złotoryi można mówić już w 1212r.)

 

Kościół NNMP w Złotoryi

 

Zwiedzanie miasta