CZERWONA GWIAZDA NAD ZŁOTORYJĄ
Wspomnienia Goldbergera A. Thomczika z lat 1945/46 cz. V

Pewnego razu usłyszałem, że Polacy poszukują fotografa – za dobrym wynagrodzeniem. Jako iż posiadałem już znaczące umiejętności w tym zakresie – jako pasjonat fotografii, zgłosiłem się natychmiast. Fabryka kapeluszy nie stwarzała mi żadnych trudności, toteż już rankiem następnego dnia mogłem przystąpić do pracy i objąć stanowisko. Pracowałem w byłym atelier fotograficznym „Hyna”, które teraz nosi nazwę „Foto Studio Zuzia” (starsi złotoryjanie łatwo zidentyfikują to miejsce; młodsi w ogóle go już nie znają i to wyjaśnienie jest dla nich: zakład już nie istnieje, ale obiekt jest – jako budynek mieszkalny usytuowany zaraz na prawo od schodów prowadzących w ul. Zieloną; właścicielem zakładu był Józef Stryszowski – wspaniały człowiek i zacny obywatel miasta, studiu nadał nazwę na cześć swojej córki Zuzanny; J. Stryszowski już nie żyje, zmarł w 1986 r. – AM).

Pracownia mojego przyjaciela Menzela (w Rynku naprzeciw ratusza – AM) była zupełnie splądrowana i zdemolowana. Materiały archiwalne rozrzucone po podłodze, kamery rozbite, a wartościowe obiektywy skradzione. Wielokrotnie przeszukiwałem to atelier i dzięki temu uratowałem wiele wartościowych zdjęć (autorzy TMZZ wykorzystywali je nieraz w swoich publikacjach – AM). Namówiłem także mojego szefa, ażeby przydatne elementy oraz aparat lampowy natychmiast zabezpieczyć z takim zamiarem, aby przekazać to Panu Menzelowi, który jako pomocnik pracował wówczas w Kowarach u pewnego Polaka.

Mój szef był bardzo wykształconym młodym Polakiem z Krakowa, przy tym znakomity fachowiec. Był też jednym z niewielu przyzwoitych Polaków, który nie był wrogo nastawiony do niemieckości, a występki oraz poczynania milicji ostro osądzał. Pobory wypłacał mi terminowo. Pracowało mi się z nim wspaniale. Z nim mogłem porozmawiać nawet na tematy polityczne i zdobyć wartościową wiedzę. Szczególnie ważna była dla mnie informacja o tym, że to, iż liczni Polacy znaleźli się w Złotoryi, stało się z nakazu polskiego rządu. Dostali oni pewnego dnia rozkaz, aby byli gotowi do wyjazdu do któregoś ze śląskich miast. Prawie wszyscy Polacy obecni w Złotoryi (w tym czasie – AM) zachowali swoje mieszkania w Polsce centralnej. I nie myśleli ich się pozbywać, ponieważ wszyscy oni pobyt w Złotoryi traktowali jako przejściowy i nie wierzyli też w to, że ta ziemia po wsze czasy pozostanie polskim terytorium.

W zakładzie mieliśmy sporo pracy, ponieważ polska ludność z wiosek, a szczególnie Rosjanie, przejawiali wielkie upodobanie do fotografowania się. Mój szef nieraz tygodniami przebywał w Krakowie więc musiałem sam zajmować się zakładem, co przy mojej mizernej znajomości języka polskiego nie zawsze było sprawą prostą. Najmłodszy syn właściciela drogerii Mu̎ntnera został później moim uczniem.

Bardzo nieprzyjemnie robiło się zawsze wówczas, kiedy 10 – 15 skośnookich żołnierzy radzieckich, najczęściej już podpitych, przychodziło (wpadało) do atelier i domagało się portretowania ich w różnych pozach. W takich przypadkach musieliśmy w atelier dostawić stół oraz krzesła, a oni chcieli, aby ich przy takiej uczcie fotografować. Ja także musiałem koniecznie wychylić niezbędny kielich; odmowa byłaby rzeczą nieroztropną (niebezpieczną). W taki sposób zarobienie złotówek nie było rzeczą łatwą. Przeważnie zdjęcia chcieli mieć natychmiast. Trudno było im wytłumaczyć, że to jednak musi potrwać kilka dni.

Przychodziły także Rosjanki i przynosiły ze sobą zdjęcia gwiazd filmowych, które gdzieś znalazły i chciały, aby ich zdjęcie było takie ładne, jakie miały aktorki filmowe. Widać, że świat kobiet na wschodzie, jest równie próżny, jak na zachodzie.

Niedziele były najczęściej dniami wesel wśród ludności z okolicy, która przyjeżdżała do fotografa nieraz 10. dorożkami. Wtedy regularnie byłem przywoływany od obiadu przez żonę szefa. W atelier rozbrzmiewała już muzyka; do mojego przybycia czas spędzano na tańcach. „Polskiego mistrza” – jak mnie Polacy i Rosjanie nazywali – witano zwyczajowym „halo” i po obowiązkowym łyku wódki prosto z flaszki mogłem przystąpić do robienia zdjęć. Zawsze jednak za pracę w niedzielę otrzymywałem wynagrodzenie extra.

Wielu rosyjskich żołnierzy przychodziło do zakładu z rowerami. Koniecznie chcieli mieć zdjęcie z rowerem. Prawdopodobnie chcieli później wysłać zdjęcia do Rosji, aby rodzina widziała, że są już posiadaczami roweru. Szczególnie zależało im też na tym, ażeby widoczne były zegarki, nawet dwa. W tym celu wysoko podwijano rękaw. Oficerowie rosyjscy przyjeżdżali nieraz na koniu albo w bryczce razem ze swoją damą. Wówczas zdjęcia musiałem robić na zewnątrz przed (na tle) pomnika cesarza Wilhelma II (stał na obecnym pl. Lotników; po II wojnie został usunięty i w roku 1968 stanął tu pomnik LWP; tenże również został usunięty w ramach dekomunizacji w 2018 r. – AM). Niestety przychodziły także niemieckie kobiety z ich rosyjskimi przyjaciółmi.

Od tłumacza:
Przy poważnym tekście nie będzie w dobrym tonie żartować. Ale niech zostanie mi to wybaczone, ponieważ sprawy dotyczą rzeczy – rowerów i zegarków.

O rowerze:
Mój przyjaciel Józef zapytał mnie kiedyś niespodziewanie:
- A czy ty wiesz, że rower wynalazł Ruski?
- Nie wiem.
- A może wiesz jak?
- Też nie wiem.
- To ci powiem: u Niemca na strychu!

O zegarku:
Prawdopodobnie dokładna analiza zdjęcia momentu kiedy żołnierz radziecki umocowuje czerwona flagę na Reichstagu ukazuje, że dokonujący tego żołnierz ma na ręce markowy zegarek…

 

Tłumaczenie: Alfred Michler

 

c.d.n.

(proszę oczekiwać kolejnych partii w rytmie cotygodniowym)